środa, 21 stycznia 2015

Wszechświat Baśni, cz.3

Nagły skowyt.
Brunetka jednym susem pokonała powalone drzewo i odwróciła się, przeszywając powietrze polanym zieloną, śmierdzącą substancją sztyletem. Żadne Stworzenie nie przeżyłoby ataku zrozpaczonej księżniczki. Ostrze wbiło się w spróchniałą korę, pozostawiając po sobie głęboką wyrwę. Dziewczyna wyciągnęła je jednym płynnym ruchem i schowała do pochwy przy pasie. Przynajmniej żadna bestia nie wyskoczy zza krzaków.
- Sleipnir! Możesz już wyjść - siwa głowa wychyliła się zza krzaków. Potężny ogier wychylił się zza drzew, stukając o podłoże czterema parami ubrudzonymi błotem kopyt. Ośmionogi koń parsknął i potrząsnął łbem, strząsając z siebie pajęczyny.
- Dużo ich było? - odezwał się cichym, chrapliwym szeptem. Księżniczka pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
- Żadnego nie udało mi się zabić. Uciekli.
Koń w zamyśleniu kopnął przednim kopytem mały zielony kamyk. Dziewczyna od razu go podniosła i schowała go do sakiewki zawieszonej na szyi.
- Na szczęście - mruknęła na usprawiedliwienie. Sleipnir łypnął na nią i zgiął przednie kolana, rżąc ponaglająco. Brunetka bez słowa wskoczyła mu na grzbiet. Koń bez słowa pognał przed siebie, nie zważając na żadne przeszkody - wymijał wszystkie drzewa, pędząc przy tym z ogromną prędkością.
Może zgubią bestie, jeśli się pospieszą.

Blondyn w okularach siedział na niewygodnym, dziwnie kanciastym krześle, opierając głowę na łokciach. Po drugiej stronie stołu, na małym taborecie, korpulentny chłopiec starannie obierał ziemniaki. Okularnik westchnął przeciągle, spoglądając na położoną przed nim, niedawno rozwiniętą kartę, pokrytą drobnymi literkami.
Drogi książę Uranu - czytał. - Losy Twej narzeczonej nie są nam jeszcze znane - sądzę, że padła ofiarą zmory naszych czasów - Wilczurów. W miarę możliwości, postaram się odszukać ją, bądź jej szczątki, i niezwłocznie dostarczyć ją na Pański dwór. Liczę, że Wasza Wysokość zgodzi się na udostępnienie nam swoich magazynów z bronią i spichlerzy, bowiem nasze zapasy są na wyczerpaniu, a Czcigodny Król Szmaragdu nie zawaha się wywołać konfliktu zbrojnego, jeśli nie odnajdziemy jego córki.
Padam do twych stóp.
Arok Krzykliwy, dowódca wojsk Cesarzowej
- Co, jeszcze jej nie znaleźli? - zapytał służący z nutką sarkazmu w głosie. Rude włosy chłopca, niedawno przycięte do ramion brzytwą samego króla, opadały mu na twarz. Blondyn po raz kolejny zastanowił się nad tożsamością swego sługi. Jego rysy były delikatne, kobiece. W odróżnieniu od innych służących, "zgarniętych" przez straże,  jedenastolatek sam zgłosił się na służbę u księcia. Ponoć był sierotą.
- Czego tak patrzysz? - odezwał się opryskliwie chłopiec. Okularnik wiedział, że rudzielec dawno powinien zostać ścięty za ostry język, jednak  za bardzo się zaprzyjaźnili, by zwracał uwagę na takie błahostki. - Nigdy sługi nie widziałeś? Moim zdaniem już dawno powinieneś sam zgłosić cesarzowej zaginięcie księżniczki. Twój ojciec to niedorajda... pokręcił głową.
- I co powiem? - parsknął. - "Słuchaj, moja narzeczona, piętnastolatka, niedawno zaginęła gdzieś w lesie. Nawet nie wiem, gdzie mieszka i przez który las przejeżdżała. Jednakże gdyby Wasza Wysokość zgodziła się pomóc..." No i nawet jej nie znam - westchnął. On sam czternaście lat skończył kilka miesięcy temu.
- I tak twierdzę, że powinieneś jechać. - głos dziecka był stanowczo za wysoki, jak na wiek jedenastu lat. - Mogę wyruszyć  z tobą.
- A Laura?
- Ją też zabierzemy.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, Sowo!
Dawno cię nie było, zdążyłam zauważyć.
Miałam robotę, nie czepiaj się.
Nie czepiam się. Opublikuj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz