środa, 26 listopada 2014

Zwyczajna obyczajówka, cz. 1

- Czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się stało?!
Gimnazjaliści siedzieli cicho jak myszy pod miotłą. Nikt nie odważył się spojrzeć w oczy nauczycielce od biologii, trzymającej w wyciągniętej dłoni kawałek poplamionej tkaniny. Szmatka śmierdziała mieszaniną zgniłych jaj i innych nieznanych składników. Biolożka pokręciła głową i wytarła krzesło, na którym, całe szczęście, nie usiadła. Brudną tkaninę rzuciła na pierwszą, pustą ławkę.
- Gdzie jest Antoś?! - przetoczyła wzrokiem po klasie. - Nie mówcie mi, że rozpłynął się w powietrzu. Był, gdy sprawdzałam obecność. Ktoś będzie ze mną uczciwy i wskaże mi sprawcę całego zamieszania? A może mam sama dojść po nitce do kłębka? Halo, Ziemia do uczniów! Będę zmuszona wam wszystkim obniżyć ocenę z zachowania. Chyba, że wskażecie mi winowajcę.
Cherlawy szatyn, zajmujący trzecią ławkę, wstał nagle, zaciskając chude palce na rogach ławki. Gimnazjaliści spojrzeli na niego z przestrachem.
- Ja... ja wiem, kto to zrobił - wydukał, wbijając wzrok w stół. Rówieśnicy wbili w niego oburzone spojrzenia. - To... - zawahał się. - Ruda, proszę pani.
Nauczycielka odwróciła się do korpulentnej dziewczynki. W oczach kobiety kryło się niedowierzanie i zawód.
- Anastazjo? - zaczęła poważnym tonem. - Masz mi coś do powiedzenia?
Rudowłosa pobladła i pokręciła głową. 
- N-nie, proszę pani. To... to nie ja, to...
- Kłamczucha! - odezwał się niski blondyn siedzący obok. - Tak, zwal winę na Antka, co ci jeszcze pozostało? Od razu nieobecny, znaczy, że winny?!
- Anastazjo...
- To nie ja! Ja nie mam z tym nic wspólnego! - spojrzała w oczy swoim najlepszym przyjaciółkom z ławki obok. - Kara, Paula... Przecież...
Umalowana szatynka odgarnęła włosy za ucho i uśmiechnęła się lekko.
- To ona, proszę pani. Widziałam, jak wyjmuje ścierkę z plecaka.
- Anastazjo, dlaczego to zrobiłaś?
- To nie ja!!! - wrzasnęła rudowłosa, wychylając się z ławki. - Dlaczego pani im wierzy?!
Nauczycielka westchnęła ciężko.
- Kto, oprócz Pauliny, widział, jak Anastazja kładzie tą szmatę na moje krzesło?
Wszyscy podnieśli ręce. Rudowłosa bez słowa wybiegła z sali, odprowadzana ponurymi spojrzeniami.
Myślałam, że chociaż przyzna się do winy. - myślała wieczorem biolożka, pisząc do rodziców Antoniego Wazy e-maila w sprawie jego nieobecności na lekcjach. Myliłam się co do niej. A wydawała się porządną dziewczynką, nigdy nie uciekała z lekcji, miała odrobione wszystkie prace domowe, niezłe oceny... Pozory mylą.

W sobotę nauczycielka, jak co tydzień, wybrała się do muzeum sztuki. Jej mąż przez całe życie podziwiał dzieła wywieszone w dziale "Renesans". Nawet teraz, po jego śmierci, kobieta podtrzymała tradycję i od kilku lat była stałą bywalczynią muzeum.
Oglądała jedno z dzieł, gdy jeden ze zwiedzających odłączył się od swojej grupy i nieśmiało podszedł do niej.
- Piękne obrazy - skomentował. - Chciałbym tak ładnie malować.
- Witaj, Antku! - nauczycielka uśmiechnęła się do ucznia. Nagle spoważniała. - Dlaczego uciekłeś wczoraj z lekcji? Czyżbyś miał coś wspólnego z tą aferą?
- Aferą? - zastanowił się. - Chodzi pani o to wyzwanie, prawda?
- Wyzwanie? - zdziwiła się.
- No... tak. Ruda... znaczy Anastazja, dostała zadanie od Wojtka Szacharskiego, musiała położyć na pani krześle śmierdzącą szmatę, którą przyniósł do szkoły. Widzi pani, u nas co jakiś czas dajemy sobie wyzwania, na przykład w ramach przysługi. No i Ruda musiała podłożyć tę ścierkę, by iść z Wojtkiem na bal.
- Inaczej nie dało się tego załatwić? - zbita z tropu nauczycielka bez skutku doszukiwała się kłamstwa w słowach ucznia.
- No... nie. Gdyby tego nie zrobiła, musiałaby dawać Karolowi dziesięć złotych co tydzień, też w ramach przysługi. Bo Karol kilka razy dał jej odpisać lekcje, gdy odwiedzała chorą siostrę w szpitalu. A u niej krucho z forsą.
Nauczycielka pokręciła głową w zamyśleniu. Będę musiała porozmawiać z Anastazją. To, co zrobiła, nie było ładne, ale dziewczyna miała swoje powody. Oczywiście dałoby się to jakoś inaczej wyjaśnić. 
Gdy wracała do domu, uświadomiła sobie, że Antoś nawet nie wyjawił jej przyczyn swojej ucieczki z lekcji. Jego rodzice również nie dali jej odpowiedzi. Kobieta pokręciła głową. Cóż, krnąbrny uczeń nie po raz pierwszy wykorzystał klasową aferę do własnych celów. Z nim też będę musiała sobie porozmawiać. - zaśmiała się w myślach.  

Wszechświat Baśni, cz.2

- Śpi?
- Chyba...
- Spójrzcie na jej włosy! Ile ona ma lat?
- A skóra? Jak porcelanowej lalki!
- Leja, ona miała ze sobą tę kołdrę? Taka jakaś...
- Jak chmura!
- Dokładnie.
- Nie, tak mi się wydaje... zobaczyłabym.
- Rozmawiałaś z nią?
- Nie... Wydaje mi się, że jest niema.
- Albo nie jest stąd...
Córka Księżyca zerwała się na równe nogi, potykając się o Kirkonia, i upadła na ziemię. Palenisko już wygasło, jednak dziewczyna rozcięła sobie dłoń ostrym kamieniem. Strumień krwi wyciekł przez ranę i zabrudził nieskazitelnie białą suknię przybyszki. Ktoś pomógł jej wstać.
Przed nią stało pięcioro dzieci w różnym wieku. Na najstarszego wyglądał czarnowłosy chłopak, który poniósł ją z ziemi. Tuż obok niego stała wysoka brunetka o przenikliwych, czarnych oczach. Niewysoki blondyn w okularach ściskał za rączkę może siedmioletnie dziecko. Rudowłosa Leja siedziała na trawie i gładziła szorstką sierść Kirkonia.
- Kim jesteś? - odezwał się brunet, krzyżując ręce. - Jak się tu dostałaś?
Dziewczyna zagryzła wargi.
-Wtargnęłaś na nasz teren - powiedziała czarnowłosa ponuro.
- Właściwie, to ja ją tu przyprowadziłam...
- Wiemy, Leja. Gdzie szłaś?
- Na północ - Córka Księżyca spuściła wzrok.
- Do jakiego miasta? - podpowiedział okularnik. Mała dziewczynka otwarcie patrzyła na nią wielkimi, brązowymi oczami. Dziewczyna odetchnęła.
- Szłam na dwór cesarzowej - skłamała. 
Czarnowłosy spojrzał na nią podejrzliwie. Leja sięgnęła po sztylet, a brunetka wyciągnęła zza pasów przypominającą igłę szablę i skierowała ostrze w dziewczynę.
- Czego...chciałaś...od...cesarzowej? - wycedziła.
Córka Księżyca pokręciła głową.
- Daj spokój! - parsknęła rudowłosa. - Przecież widzisz, że to przybłęda.
- Wygnana, hę? - brunetka spojrzała na białowłosą ze zrozumieniem. - Wiem, jak jest. Pozwolimy ci odejść, jednak musisz nam dać coś w zamian. Co to była za kołdra, która... - dziewczyna rozejrzała się. - Zniknęła?!
Dziewczyna pokręciła głową i przygryzła wargę.
- Powie nam, jeśli zostanie tu trochę dłużej - oznajmił okularnik. - To jest moja siostra, Laura - wskazał na małą blondynkę. - Leję już poznałaś. Marika to ta z długim nożem, zaś najstarszy Henryk to czarnowłosy mruk. Ja jestem Jeremiasz. A ty?
Córka Księżyca pokręciła głową.
- Nikt nie używa mojego imienia.
- Zatem? - okularnik uniósł jedną brew. - Jak mamy na ciebie mówić?
- Alia, dobrze? - odezwała się nagle mała Laura. - Proszę!
Dziewczyna w milczeniu skinęła głową.
Zawsze lepiej, niż być Córką Księżyca lub Córką Czarownicy. - pomyślała. To nawet mili ludzie, tylko rozbójnicy. Ciekawe, dlaczego nie przejęli się kolorem mojej skóry? Na oczy też nie zwrócili uwagi. To dobrze, czy źle? Nie wiem, co myśleć o tych dzieciakach. 

Opowiadanie 3/10

Podeszłam do otworu. Było tam dość płytko, więc skoczyłam. Było tam strasznie ciemno i nic nie wiedziałam. Oh czemu nie wzięłam latarki ? Po chwili nie myślałam już o ciemnym pomieszczeniu. Cieszyłam się, bo właśnie w tym momencie zmieniałam moje życie. To było cudowne, straszne i magiczne za razem. Wiedziałam że właśnie przeżywam przygodę, bo odkrywam nowe nie znane mi miejsce. Z zamyślenia wyrwał mnie podmuch wiatru. Odruchowo podniosłam wzrok i zobaczyłam blask srebrnego księżyca. Zaczęłam biec, ale przewróciłam się o kamień. Chyba straciłam przytomność, bo obudziłam się w dziwnym domku o poranku. W drzwiach stanęła kobieta która unosiła się nad ziemią. Gwałtownie zerwałam się z łóżka i pobiegłam przed siebie, ale wpadłam na mężczyznę. Spojrzałam na jego twarz i zauważyłam długie kły. Spanikowałam. Skrzydlata postać starała się mnie uspokoić, ale ja tylko krzyczałam. W końcu udało mi się uspokoić i odważyłam się coś powiedzieć
- Kim Pani jest ? - zapytałam
- Ja jestem wróżką. Mój mąż jest wampirem, ale spokojnie on ci nic nie zrobi. A jak ty się tu znalazłaś ? - opowiedziała mi
- Szłam ciemną jaskinią, w sumie to nie wiem co to było, ale potknęłam się o kamień
- Ale skąd jesteś
- No jak to skąd z Ziemi, z Polski
- Nie wiem gdzie to, ale teraz jesteś Potwolandi
- Gdzie? Potwolandi ?
- Tak tu żyjemy my : wampiry, wróżki, ogry itp.
O nie. Nie. Nie. Nie. Uciekłam przez najbliższe drzwi. Zobaczyłam ciemne drzewa i zielną wodę. Nie, to nie nasz kraj. Czy to w ogóle jest ziemia. Porwali mnie, oni mnie porwali. Nie. Nie. Oni mi pomogli. Już sama nie wiem. Jaskinia, zobaczyłam jaskinię. Podbiegłam do niej i zaczęłam iść do domu. Zobaczyłam znajomy właz. Skoczyłam i złapałam się krawędzi. Wyszłam na powierzchnię i opuściłam klapkę. U nas była jeszcze noc, więc postanowiłam pójść spać ale, nie mogłam już zasnąć. O 6 rano wstałam i zjadłam śniadanie. Gdy weszłam do salonu, magicznego włazu nie było, a choinka stała na swoim miejscu. Myślałam jak to możliwe. To nie może być prawda. To był sen. Tylko sen. Nie to nie był sen. W tym samym momencie zobaczyłam w lustrzę ranę na głowie.

wtorek, 25 listopada 2014

Opowiadanie cz.1 2/10

Wyszłam z garażu i poszłam do mojego małego, ale przytulnego pokoju. Czekałam na rodziców kilka godzin robiąc różne dziwne rzeczy, aż w końcu zadzwonił telefon.
- Julio, nie wrócimy dziś na noc. Zostajemy u twojej ciotki - powiedziała cicho mama
- Dobrze, do jutra.
Szybko odłożyłam słuchawkę, bo nie chciałam słuchać kazań mamy. Umyłam się i poszłam spać. Następnego dnia obudził mnie tata.
- Dziś Święta !
- Ojejku! Już tak szybko. O nie, nie. Muszę się przygotować !
Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do szafy. Wyciągnęłam sweterek w renifery i spodnie w śnieżynki. Ubrałam się i zjadłam śniadanie. Czekałam cały dzień, aż przyjdą goście. Aż w końcu koło godziny 20, usłyszałam pukanie do drzwi. Zaczęła się świąteczna kolacja, która minęła szybko. Przyszedł czas dawanie prezentów. Wzięłam od mamy ślicznie zapakowany podarunek i ostrożnie go otworzyłam. Ujrzałam kilka książek i nowy telefon. Podziękowałam za prezenty i znów usiadłam do stołu. Gdy wszyscy poszli, a rodzice zasnęli, postanowiłam pójść do salonu i jeszcze przez chwilę popatrzeć na śliczną choinkę. Gdy się tak przyglądałam to zobaczyłam pod choinką jeszcze jeden mały podarunek z podpisem Dla Julii Od Coś. Zdziwiło mnie to, ale otworzyłam prezencik. Zobaczyłam klucz, który wyglądał bardzo staro. Nie wiedziałam do czego jest, ale chciałam znaleźć tajemnicze drzwi. Usłyszałam skrzypnięcie i zobaczyłam jak choinka zapada się we włazie.

Dialog, cz.2 + Krótki raport z Systemu

- Sowo, co dalej?
- To ty jesteś ta od wymyślania.
- Nic mi nie przychodzi do głowy.
- Od czego masz mózg? Nie mów mi, że umiesz myśleć tylko o...
- Cicho bądź! Myślę.
- Świetnie, dziecko, świetnie.
- Sowo, musimy iść.
- Dokąd znowu? Nie wystarczy ci pałętania się po datach? I wszechświatach?
- To pilne, naprawdę.
- Nie mów tylko, że...
- Sowo, ty sama jesteś tak trochę z jakiejś bajki, wiesz?
- Bociany też?
- Bociany też. A w szczególności te czarne.
- Kiedy indziej.
- Dobrze, Sowo.


Tak więc razem z Sową wstępujemy w magiczny świat wyobraźni, by przedstawić Wam go w inny sposób. Będzie i Wszechświat wymyślonych Baśni, i jakieś inne takie...
No i dołączyła do nas nowa pisarka!
Witaj, Koniaro!!!
Kilka słów ode mnie: Koniara owszem, nie ma na imię Koniara, tak jak ja nie jestem Lavionia. Koniara kocha konie i, jak mi powiedziała, uwielbia pisać opowiadania.
Za to nie ma swojej Sowy, he, he!
Oprócz tego, chodzi ze mną do klasy. I też będzie tu pisała.
Tak więc, żegnam Was - liście już opadły, jednak wrony/kawki/kruki/gawrony (a i owszem, jest subtelna różnica między krukowatymi) krakać nie przestały. Więc jesień się jeszcze nie skończyła.
Bye!

Opowiadanie cz.1.

Śnieg zgrzytał pod moimi czarnymi botkami. Czułam, że muszę szybko wrócić, bo zaraz zamarznę, lecz czułam, iż muszę iść w tamtą stronę..


Cz.1.

Wreszcie mogłam wygodnie rozsiąść się w moim ulubionym i ciepłym fotelu. W jednej ręce trzymałam gorące kakao, a w drugiej książkę, którą właśnie zaczynałam czytać. Nie długo miały być Święta Bożego Narodzenia i mama prosiła mnie o przemyślenie tego co chciałabym dostać, ale ja zupełnie nie miałam na to czasu. Cały czas myślałam jak mogę zmienić moje życie. Oczywiście żaden plan nie był realny, bo przecież nigdy nie zostanę czarodziejką. Usłyszałam szczekanie psa i w drzwiach od mojego pokoju ujrzałam przemokniętego tatę.
- Hej, Julio. Chcesz może pojechać ze mną do sklepu ? - zapytał się mnie ciężko dysząc
- Nie, dziękuje właśnie zaczęłam czytać - odpowiedziałam spokojnie.
- Ona zawsze czyta - powiedział tata, który myślał że tego nie słyszę, było wręcz przeciwnie.
Powróciłam do książki, lecz nagle poczułam jak powieki powoli mi opadają i zasnęłam. Obudziłam się nadal leżą w fotelu. Nagle poczułam się dziwnie, wtedy spojrzałam w dół i zobaczyłam pobity kubek, a jego zawartość na sobie. Nie chętnie wstałam i posprzątałam. Zastanawiałam się gdzie są rodzice. Była sobota rano, a oni już gdzieś poszli.
- Halo - powiedziałam dość głośno
Niestety nikt mi nie odpowiedział. Postanowiłam zadzwonić do mamy, ale ona o dziwno nie odbierała. Szybko się ubrałam i pobiegłam jak dzika do garażu, gdzie zobaczyłam tylko Burak - mojego psa.

Wszechświat Baśni cz.1

Córka Księżyca otworzyła złote oczy.
Otulona w płaszcz gęstych chmur, podniosła się z posłania wyłożonego zeschłymi liśćmi i rozejrzała się wokół. Otaczały ją ogromne drzewa, straszące nagimi gałęziami, a ich pnie znikały w ciemnościach nocy. Dziewczyna przetarła powieki i opuściła miejsce noclegu, obierając przypadkowy kierunek.
Była ubrana jedynie w długą, zwiewną sukienkę,  która nie zapewniała jej ciepła. Białe włosy opadały na jej ramiona niczym miękki szal. Wspierając się na grubym kiju, szła powoli, zagłębiając się w ciemności.  Gdzieś w oddali odezwała się sowa, coś zaszeleściło w krzakach. Dziewczyna bacznie obserwowała okolicę szeroko otwartymi oczami. Nocą jej blada skóra nie rzucała się w oczy, jak za dnia. Mimo, iż nie mogła liczyć na pomoc matki, do tej pory radziła sobie, kryjąc się w lasach, od czasu do czasu prosząc o nocleg w małej wiosce. U obcych ludzi mieszkała najdalej kilka dni, nie więcej - nie chciała swoją osobą sprowadzać nieszczęść. Jej tożsamość gwarantowała jej rychłą śmierć w większych miastach.
Wzdrygnęła się,  gdy jakieś stworzenie przemknęło obok jej stóp. Las nocą był nieprzewidywalny. Nie wiedziała, co może czyhać za pobliskimi drzewami. Czujnie przeczesywała wzrokiem pobliskie zarośla, wypatrując zagrożenia w postaci dzikiego zwierzęcia bądź kłusownika, który nocą zapuścił się w te tereny. Wiedziała, że myśliwy może łatwo pomylić ją z leśnym zwierzęciem. Nagle trzask łamanej gałęzi wzmógł jej czujność.  Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu...
- Co robisz tu o tej porze?
Niska osóbka mierzyła ją przenikliwym wzrokiem jadowicie zielonych oczu. Odziana była w za dużą kamizelkę, która jednak nie ukrywała jej tuszy. Pulchniutka dziewczynka mogła mieć może jedenaście lat. Córka Księżyca zdziwiła się,  widząc krótki sztylet przytroczony do jej pasa.
- Pójdziesz ze mną! - rozkazała piskliwym głosem, brutalnie ciągnąc ją za ramię. Białowłosa poszła za nią potulnie, szczęśliwa,  że mała rozbójniczka nie widzi przerażenia malującego się na jej twarzy. Z  oczywistych powodów postanowiła nie protestować.
Szły przez kilka godzin w zupełnej ciszy, gdy nagle ich oczom ukazało się prymitywne palenisko i ustawione wokół niego szałasy. Dziewczynka zaciągnęła złotooką do ognia i posadziła ją na drewnianej belce.
- Kirkoń! - zawołała. Z jednego z szałasów wybiegło sporych rozmiarów zwierzę,  i dysząc ciężko legło u stóp rudzielca. Dziewczynka wyszczerzyła w uśmiechu krzywe zęby i wskazała głową na swojego jeńca. - Pilnuj, by nie zrobiła nic głupiego.  Przyjdziemy po nią rano.
Córka Księżyca wzdrygnęła się.  Spotkani po drodze ludzie byli dla niej życzliwi,  póki nie wzeszło słońce. Za dnia różnice między dziewczyną a nimi stawały się bardzo wyraźne.  Widzieli w niej demona, zabójcę ze świata umarłych. Zapewne rozbójnicy zabiją ją, gdy poznają jej tożsamość.
Mimo kilkugodzinnego snu dziewczyna poczuła zmęczenie. Spojrzała z niepokojem na stwora, który obserwował ją bacznie z pewnej odległości.  Wyglądał jak krzyżówka mopsa z niedźwiedziem - jego ciemne, krótkie futro poprzetykane było siecią drobnych skaleczeń i większych ran, wyzierających z pomiędzy skołtunionej sierści.
- Spokojnie, piesku - wyszeptała drżącym głosem. Powoli, by nie dawać zwierzęciu pretekstów do wszczęcia alarmu, ułożyła się na plecach. Ścięte drzewo nie było najwygodniejszym posłaniem, ale zdarzało jej się spać w gorszych miejscach. Odkąd dowiedziała się,  kim jest, wędrowała po świecie. Na dobre porzuciła rodzinny dom i nieziemsko piękną, acz okrutną matkę.  Szukała ojca.
Niebo zasnuło się chmurami, jednak dziewczyna wiedziała,  że na nic zdadzą się poszukiwania księżyca. Wyciągnęła rękę przed siebie, a mały obłoczek spłynął ze sklepienia niebieskiego i otulił ją niczym kołdra. Natychmiast zasnęła.

Ja

Witam wszystkich słuchaczy ( ? ), raczej czytelników. Ja także będę was zanudzać moimi długimi opowiadaniami. Miejmy nadzieję, że nie umrzecie od moich pomysłów . No więc tak to tyle :)

piątek, 21 listopada 2014

Dialog cz.1

- Sowo, kim ty właściwie jesteś?
- Ja? Jestem Sową, nie wiedziałaś?
- No wow... fajnie by było, gdybyś wykazała jakąś inicjatywę i rozwinęła... sama wiesz.
- Muszę?...
- Tak, Sowo, musisz.
- Dawno, dawno temu...
- No, bez takich!
-... żyli sobie trzej królowie, którzy...
- Uważasz się za pupilka tego czarodzieja? To ile ty masz lat?
- ...
- Nic nie mówiłam.
- Dziecko, jak sama stwierdziłaś, starszym się nie przerywa. 
- Na razie nawet nie zaczęłaś...
- ...
- Milczę jak grób!
- Tak właściwie, to nawet nie istnieję, więc nie ma o czym mówić. Mogę zmyślać.
- Fakt, przecież to właśnie mamy robić.
- Nie, po prostu muszę wymyślić coś sama, bo TY nagle wpadłaś na pomysł, że stworzysz sobie Sowę, która będzie pisała ci nagłówki...
- To jest jednorazowe... zresztą, co ja ci się będę tłumaczyć. Tego wymagała akcja.
- Której nie było!
- Sowo...
- A kim TY jesteś?
- Ja tylko piszę.
- A ja tylko wytłuszczam nagłówki.
- Sowo!
- Apeluję o jakąś rolę w tej szopce.
- Da się zrobić. Jak mam cię nazwać?
- Kordelia? Wiesz, zawsze chciałam mieć na imię Kordelia...
- Nie ty, tylko Anka z Zielonego Wzgórza.
- Być może.

Trzy królestwa

Dawno, dawno temu...

Światem władali trzej bracia - Onyks, Rubin i Topaz. Przed laty utworzyli trzy odrębne królestwa, których złączone granice tworzyły trójkąt.Każdy z królów inaczej sprawował władzę w swoich krajach, jednak w jednej kwestii byli zgodni - opracowana przez nich taktyka osiągnęła zamierzony sukces. Królestwa nie utrzymywały ze sobą kontaktu - były jak inne światy, dzieliły je nawet kultura, religia i obyczaje. 

Najstarszy Król - Topaz był okrutnym monarchą.
Czarnoksięstwo było jego domeną. Posiadał ważną umiejętność manipulowania ludźmi, jednak każdorazowe użycie jej zabierało mu mnóstwo energii. Na nieszczęście dla poddanych, Topaz znał inne sposoby na zdobycie władzy absolutnej - rozsiewał w ludziach paniczny strach, który był źródłem jego mocy. Co miesiąc, podczas nowiu, zabierał z miasta jednego młodzieńca i na czele procesji prowadził go do pałacu. Tej nocy z wież zamkowych  dochodził mrożący krew w żyłach wrzask - poddani chowali się w swoich domach, zamykali okna, zatykali uszy swoim dzieciom.  Rodzina, która straciła jednego z członków, była wspomagana przez sąsiadów. Wszyscy żyli w zgodzie, każdy mógł liczyć na każdego. Niczego nie ukrywali, nie mieli przed sobą tajemnic - byli jedną duszą w wielu ciałach, zjednoczeni w strachu przed okrutnym królem.

W królestwie Onyksu na szacunek zasługiwali głównie lekarze i duchowni.
Uczelnie kształciły najlepszych medyków, zaś Msze odprawiali pobożni księża. Onyks niczego nie pragnął bardziej, niż zbawienia. Chciał, by uważali go za dobrego króla, żyjącego w zgodzie z Bogiem i poddanymi. Cenił sobie ludzkie życie, a myśl o cierpieniu napawała go lękiem. Bał się śmierci. Wszystkie miejskie ulice zawsze świeciły czystością, podobnie jak mieszkania ludu. Co miesiąc, podczas nowiu, strażnicy przeszukiwali domy mieszkańców i oceniali je pod względem schludności. Niechlujów poddawano karze chłosty, która odbywała się na zamkowym dziedzińcu. Straże pilnowały, aby na teren królestwa nie przedostała się żadna epidemia. Lekarze radzili sobie z każdą chorobą, ludzie nie przeziębiali się. Z wolna obsesja na punkcie zdrowia przeszła na mieszczan - do domów wpuszczali tylko najbliższych sąsiadów, najlepszych przyjaciół. Niepokoili się każdym zachorowaniem. Stali się wobec siebie oziębli i nieufni. Ich jedyną rozrywkę stanowiło przechwalanie się kondycją członków swojej rodziny. 

Najmłodszy Król - Rubin, także miał nie po kolei w głowie.
Cenił sobie pyszną strawę i dobrą zabawę. Podczas uczt nie przejmował się czystością talerzy, stołów, podłóg, czy ścian - ludzie bawili się przez całą dobę, przez cały rok. Chlubą Rubinu był legendarny róg obfitości, który raz po raz napełniał się jedzeniem, trunkami, a także drogocennymi kamieniami. Ulice miasta nigdy nie były sprzątane, domy ledwo trzymały się w fasadach, meble w mieszkaniach nie były odkurzane, leżały na podłodze, a nikt nie kwapił się, by je ustawić. W królestwie panował chaos, jednak władca się tym nie przejmował. Dzięki nieskończonym dobrom, zapewnionym przez róg obfitości, ludzie mogli tańczyć do białego rana. W zasadzie nikt nie był na tyle trzeźwy, żeby przejmować się "przyziemnymi sprawami". Mieszkańcy obawiali się tylko jednego - końca hulanki. Myśl o przerwaniu zabawy była dla nich nie do pomyślenia.

Na pewnej wyspie, mieszkał nieznany czarodziej o wielkiej mocy. 
Potrafił wzburzyć fale na płaskim jak stół morzu, ruchem ręki rozgonić gęste chmury, skinieniem głowy obracać w pył najwyższe szczyty. Dla niego ptaszyny wyśpiewywały swe trele. Żył samotnie, jednak gdyby ktoś spytał go o wiek i imię, zapewne odpowiedziałby, że jest stary jak piasek, po którym chodzi, a ludzie nazywają go Przeznaczeniem. Ów starzec od jakiegoś czasu z niepokojem  przyglądał się poczynaniom władców, obserwując trzy królestwa z wielkiej, nagiej skały.
Pewnego dnia, czarodziej opuścił swą wyspę.

Najpierw zawędrował do królestwa Topazu.
Stanął na wielkim placu i zwołał ludzi do siebie. Poddani byli podejrzliwi, kilku młodzieńców głośno wyśmiało staroświecko ubranego starca. Czarodziej wręczył im nasiona nieznanych dotąd roślin i kazał zasadzić je na rozległych polach uprawnych, należących do króla. Kobiety przeraziły się, gdyż monarcha surowo karał tych, którzy ośmielili się wtargnąć na teren jego zamku. Mężczyzna jednak uśmiechnął się do nich pogodnie i machnął ręką. "Dobry król ceni sobie dobroć swoich poddanych, a te nasiona z całą pewnością nie wyrządzą szkód w waszych miastach. W tych czasach nawet namiastka piękna i radości wywoła uśmiech na zmęczonych życiem twarzach." Ludzie poczuli, że starzec jest kimś, komu mogą zaufać i spełnili jego rozkazy.

Następnie wybrał się na dwór Onyksu. 
Poszedł prosto do komnaty króla i wszedł bez pukania do przestronnego pomieszczenia, które zamieszkiwał "patron medyków". Władca przeraził się na widok czarodzieja, myśląc, że oto przyszła po niego Śmierć, by osądzić o jego losach. W zasadzie nie mylił się zbytnio, jednak  mężczyzna  sprawiał wrażenie poczciwego starca, więc Onyks odetchnął z ulgą. Staruszek wręczył mu zwierciadło w złotej ramie i polecił, by król powiesił je nad swym łóżkiem i co wieczór spoglądał w nie. Oznajmił, że dzięki niemu wstąpi na drogę zbawienia.  Przestrzegł go też, że przerazi się tym, co zobaczy.

Na koniec minął bramy państwa Rubinu.
Mijał ludzi, którzy leżeli na ulicach - poddani zwykle zasypiali tam, gdzie stali - na wyłożonych kamieniem drogach, nieprzystrzyżonych trawnikach... Czarodziej stąpał cicho, by ich nie obudzić. Minął ostatnie ulice miasta i skierował się na wzgórze, gdzie stał kamienny zamek Rubinu. Niezauważony zakradł się do niemal pustego skarbca i schował róg obfitości do swojego worka. W drodze powrotnej ruchem ręki zasiał na zarośniętych chwastami polach ziarna pszenicy i innych roślin uprawnych - te wzeszły od razu, jakby za sprawą jakiegoś czaru.

Czarodziej wrócił na swoją skałę i zaczął obserwować poczynania władców.
Z nasion zasadzonych w królestwie Topazu wyrosły oszałamiająco piękne kwiaty. Ludzie oglądali je całymi dniami, ciesząc nimi wzrok, a na ich twarzach po raz pierwszy zagościł uśmiech. Jałowa ziemia królestwa nagle pokryła się zielenią. Czarodziej za pośrednictwem barwnych roślin zasiał w sercach ludu odwagę do walki ze złym monarchą.  Poddani prędko obalili czarnoksiężnika,  który nie spodziewał się ataku ludzi, których zwykł nazywać tchórzami. 
W zwierciadle Onyksu co wieczór ukazywały się twarze zmarłych i sceny z przyszłych wojen, które miały nadejść.  Władca przeraził się, jednak co noc wpatrywał się w lustro, jakby za sprawą magicznego zaklęcia.  Zrozumiał,  że jego zadaniem była ochrona swych ludzi przed złem innych ludzi. Choroby są rzeczą ludzką - potworną i niszczycielską, ale niezbędną,  by utrzymać ziemską równowagę.  Zaś wojny i prześladowania to najgorsze, co może spotkać jego poddanych. Gdy ludzie przejmowali jego pałac,  poddał się bez oporu.
Po zniknięciu rogu obfitości w kraju Rubinu zapanowała żałoba i głód.  Nienawykli do pracy ludzie nie potrafili zapomnieć o dawnych zabawach, jednak król zmusił ich do spełnienia obowiązków.  Z czasem przyzwyczaili się do wysiłku, mało tego - pokochali swoje zajęcia.  Postanowili stworzyć kraj rzemieślników i żyć w dostatku z własnych dóbr.  Dla władcy nie było już miejsca.  Poddani wydalili go z zamku.


Po kilku latach dawni królowie odnaleźli czarodzieja.
Poczciwy staruszek jak zwykle siedział na swojej skale i spoglądał na świat,  pogrążony w zadumie. Władcy skinęli mu głowami, on odwzajemnił się uśmiechem.  "Dlaczego obaliłeś nas z tronu, czcigodny panie?"- zapytali. Czarodziej odparł: "To nie ja, a wasi ludzie kwestionowali wasze rządy. Coś musi odejść, by zapoczątkować coś nowego.  Spójrzcie, właśnie wznoszą nowe królestwo - pełne latających koni i małych,  pulchnych istot ze skrzydłami.  To tę krainę ludzie zapamiętają - nie waszą, ani waszych poprzedników. Nadchodzi czas magii, niezmąconej wątpliwościami niedowiarków. Spójrzcie..." 








czwartek, 20 listopada 2014

Zmyślanie

Zmyślać to może każdy - cztero-, czternasto- i czterdziestolatek. Samo zmyślanie niczym paskudnym nie jest - chyba, że posiadasz wierne grono słuchaczy, którzy z ochotą przychodzą do Ciebie tylko po to, by chwilę później ogłosić całemu światu, jakim Ty jesteś kłamcą.
Kurczę, miało być normalnie, jakoś tak tajemniczo i ciekawie. No nie wyszło. Zatem jeszcze raz:

To będą miniaturki. 
Oczywiście, że nie umiem pisać miniaturek! Opowiadania długie jak makaron (ba, cała paczka), nie wchodzą w grę, a tylko takie istnieją na moim (zaiste, skromnym) koncie.
Lubicie czytać cudze historie? Po prostu zbadać czyjś styl, wyczuć, kim ta osoba jest, co chce przekazać. Myślę, że jest to możliwe.
Hej, może najpierw popracujesz nad własnym, co, Lav?
(kiedy ja wpadłam na pomysł, żeby się tak nazwać?!)
No więc będę tu pisać. Pisać i pisać. Opowiadać. Może sama. A może nie. Ciekawe.

Kim jesteś?

Nudną małolatą, której życie kręci się wokół czterech wątków, a bohaterskie czyny istnieją tylko w odmętach wyobraźni. A ten szary tekst, nazwijmy go Sową, dobrze?, jest tu tylko i wyłącznie po to, by uprzykrzyć mi, i Wam, życie. Tak więc Sowa dopowie coś za mnie, niekoniecznie na temat.

No to bye i do jutra ;)



EDIT 25.11 Dodałam nową etykietę,  i boję się,  że zmieniło to porządek postów.